Krystyna Momot Ojciec dziadziusia ożeniony z hrabianką Wąsowską był wysoko postawionym kolejarzem, sam pracował na ogromną rodzinę (11 dzieci). Dziadziuś Piotr Momot (1896-1961?sprawdzić kmh), pochodził z Piotrkowa Trybunalskiego, drugi w kolejności z jedynaściorga rodzeństwa, wszystko chłopcy, oprócz ostatniej dziewczynki, która zmarła jako kilkunastoletnia dziewczyna na szkarlatynę. Z chłopców: Zygmunt, nie żył już, mama go nie znała Mieczysław - nie przyjeżdżał do nich Bolesław - najstarszy, mama znała, przyjeżdżał do nich, opowiadał świetnie kawały, stary kawaler, Dziadziuś go swatał z jakąś panienką ale nic z tego nie wyszło. ojciec Aleksandra, kuzyna mamy. Aleksander miał dwóch synów: Wiesława i Grzegorza, mieszkali w Warszawie już przed wojną, gdzie zresztą jego synowie z rodzinami do dziś mieszkają. Dziadziuś pracował w kolejnictwie, ożeniony z Józefą z domu Dyło z Piotrkowa Trybunalskiego, córką dekarza, jej teściowa Wąsowska nie lubiła jej, uważała, że to mezalians dla jej syna Piotra (sprawdzić daty kmh). Babcia Józefa miała starszą siostrę i brata schizofrenika, bardzo zdolnego, ze świetną pamięcią (pamiętał cale strony z przeczytanej książki), ktory też miał syna Stanisława Dyło. Brat Babci popełnił samobójstwo zabijając się ze strzelby. W 1919 babcia i Dziadziuś -zawiadowca stacji kolejowej- wracali do Polski z Besarabii?, jest takie fajne zdjęcie kiedy on z żoną i z dziećmi (Zygmunt i Jerzy, który tuż potem zmarł, Babcia w ciąży z mamą) stoją przed wagonem w grupie innych powracających. W Besarabii (dzisiejsza Mołdawia) było wszystko bardzo tanie, wspanaiła żywność Miał troje dzieci: Zygmunt, pięknie śpiewał, oficer WP (ur. 1915 w Polsce zmarł w czasie wojny, po 1942), był w niemieckim oflagu najpierw, uciekł później, ożenił sie z Haliną (Staniewicz?? kmh sprawdzić) w Łodzi, miał syna Stanisława (ur. 1942). Z Łodzi, gdzie był komendatem oddziału AK (Bałuty), Gestapo zabrało go do Oświęcimia, przeniśli go do innego obozu. Chodziły głosy, że przeżył wojnę ale ożenił się z kimś innym i nie ujawnił się, ale moja Mama wątpiła aby się nie odezwał do rodziny. Jeszcze w czasie wojny przyjechał do Wilna o ile dobrze pamiętam. Drugim dzieckiem była moja Mama Krystyna (ur. 1919) i wreszcie Jerzy urodzony 1921, zaginął po nim kompletnie ślad w czasie wojny. W lipcu 1944 roku wyruszył o dzień wcześniej niż mój Tata do lasu do powstania. Nikt z jego kolegów, z którymi wyruszył nie odnalazł się, więc prawdopodobnie Rosjanie albo wysłali ich na Sybir, albo po prostu gdzieś zamęczyli. Tata opowiadał, że namawiał Jurka aby poszedł dwa dni później razem z nim, ale Jurek uparł się, że nie, on pójdzie dziś... Mama myśli, że prawdopodobnie poszła wtedy do lasu jego dziewczyna i on za nią... Mama - urodzona we Włocławku, później mieszkali w Charsznicy koło Miechowa (ok 1925- ok 1935) gdzie Dziadziuś pracował jako zawiadowca stacji kolejki wąskotorowej, stąd jest to ładne zdjęcie rodziny na schodach przed domem z pięknym ogrodem i Babcia, która się odchudziła na fotografii. Babcia świetnie gotowała i była strasznie gruba. Dziadziuś robił skoki na bok, między innymi służąca była jego ofiarą, co moją Mamę bardzo naznaczyło. Około 1935 przeprowadzili się do Wilna. Wilno było wtedy najtańszym z dużych miast polskich. Najpierw mieszkali na trzecim piętrze w pięknym pięciopokojowym mieszkaniu na Pohulance obok Dyrekcji Kolei, tuż obok cerkwi. Mama chodziła na spacery po starym prawosławnym cmentarzu przycerkiewnym, na którym już wtedy nie chowano zmarłych. Chodziła wtedy do sławnej szkoły Nazaretanek, ale po roku, z powodu wysokich kosztów przenieśli ją rodzice do Gimnazjum Czartoryskiego. Z Nazaretanek Mama zachowała prześliczny album z wpisami koleżanek i kolegów. I zabawną angdotkę: Mama miała bardzo kręcone włosy. Nazaretanki, zanim ją poznały, kazały umyć włosy, bo myślały, że to "trwała ondulacja"... Jeszcze przed wojną (?kmh sprawdzić) przenieśli się do domu rodziców Cioci Broni Butler później Opalskiej, na ulicy Dobrej, na piętro, ale było tam bardzo zimno, więc jeszcze raz przenieśli się na Świętego Jacka, po stronie wschodniej (?kmh sprawdzić) do mieszkania w oficynie, wchodziło się wejściem kuchennym od tyłu. Co do mieszkania na Dobrej: naprzeciwko mieszkała Ciocia Aldona Kowalewska a w tym samym domu była konspiracyjna komórka legalizacyjna. Dwoch braci Michała i Romualda Warakomskich zajmowało się produkowaniem dla AK "lewych" dokumentów. W pewnym momecie placówka ta została zdekonspirowana, ale wszystkim udało się uciec. A jak dobrze było to zakonspirowane, to Ciocia Aldona, mieszkająca na dole, w tym samym małym domku, nie miała o niczym pojęcia (sprawdzić z Ciocią Aldoną). Tata wtedy też robił parę lewych dokumentów dla Michała Warakomskiego, którego znał pewno przez wydział Sztuk Pięknych - Romuald, jego brat, studiował też na Sztukach Pięknych. W latach wileńskich Dziadziuś pracował na kolei, później w czasie wojny ciągle szukał pracy, w końcu jeździł na wieś po produkty żywnościowe. Mama przed wojną zdała egzaminy na medycynę, zaczęła studiować ale wojna przerwała. Pracowała w czasie wojny w jakiejś fabryce, sprawdzając jakość skarpet wysyłanych na front dla niemieckich żołnierzy. Zygmunt jako oficer poporucznik w 1939 został uwięziony w oflagu a Jurek jeszcze był uczniem. Za obronę Warszawy dostał Krzyż Walecznych. Wspomnienie z wojny: mieszkali wtedy na św. Jacka, niedaleko siedziby NKWD, (1940-1941 czy 1944?, ale chyba jednak pierwsza okupacja ZSRR). Dwóch oficerów NKWD - grzecznych, przyszło pożyczyć sól i zakąskę do alkoholu, oglądali mieszkanie, później przyszedł jakiś generał czy pułkownik NKWD na obiad, siedzieli razem przy stole, Babcia postawiła dania na stole, pośrodku salaterka z sałatką z surowej kapusty. Babcia - proszę bardzo się częstować, na co nasz "gość" łapę do salaterki i nałożył sobie garść sałatki na talerz i zaczął jeść. Wrażenie zrobił, co Mamę uderzyło najbardziej, to to że widział, jak inni nakładają łyżką ale to jakoś nie dotarło. Mama wtedy poznała w Wilnie Tatę. Pracowali trochę razem w konspiracji z Ciocią Irką, Tata rysował winiety dla Biuletynu Informacyjnego i składali te numery razem w mieszkaniu Cioci na Mostowej, podczas gdy obok miał sztab Berling. W lutym (? kmh sprawdzić) 1945 roku zostali repatriowani z Wilna ostatnim transportem, dlatego że Babcia nie chciała wyjechać, czekała na Polskę... Pojechali wtedy do Łodzi, Dziadziuś szukał długo przez Czerwony Krzyż swoich dwóch synów... Mama wyszła za mąż za Tatę w 194?, w Łodzi, później skończyła medycynę, przeprowadziliśmy się na Koło około 1950, a w 1956 na Słoneczną. Dziadziuś i Babcia przeprowadzili się do Ciechanowa, Dziadziuś pracował wtedy w cukrowni w Ciechanowie. Staś i ja odwiedzaliśmy ich tam od czasu do czasu. Na podwórku były wspaniałe huśtawki zawieszone na drzewach. Pamiętam długie schody do ich mieszkania na piętrze, na górze przy wejściu wieszak i obok buty, długie buty Dziadziusia z holewami, to pewno jeszcze z kolejnictwa. Pamiętam, że je pastowałam i "glansowałam" szczoteczką po specjalnej lekcji Dziadziusia jak to należy robić. A robiłam to nie tyle z niechęcią co z nabożeństwem specjalnym, należącym się tej parze botów. Inna historia z Ciechanowa: Babcia woła mnie z góry, a ja nie chcę przyjść, ciągle nie i nie, w końcu znieciepliwiona Babcia - A to idź do diabła w takim razie - a rezolutna najwyżej pięciolatka odpaliła: Nie, do diabła to ja nie pójdę. To Mama mi opowiedziała tę historię. |
Generated by GreatFamily 1.1 - FREEWARE |